Po raz trzeci Sławek Gortych serwuje nam wyjątkową opowieść wplecioną w przestrzeń i infrastrukturę Karkonoszy.
Tym razem przychodzi nam śledzić losy autora kryminałów Tomasza Wilczura, który za namową przyjaciół (m. in. znanego z pierwszego tomu trylogii Maksa) udaje się w najwyższe pasmo Sudetów, a konkretnie do schroniska Strzecha Akademicka. Szukając inspiracji do stworzenia nowej powieści Wilczur próbuje przyjrzeć się sprawom tajemniczych zaginięć i śmierci członków rodziny Czerwińskich, które według niektórych wcale nie były przypadkowe. Wraz z postępem prywatnego dochodzenia, pisarz „dokopuje się” do coraz mroczniejszych tajemnic schroniska, które dla wielu nadal są niewygodnymi wspomnieniami z przeszłości. Czy Wilczur odkryje całą prawdę, czy może igranie z mrocznym układem okaże się dla niego zgubne?
Mam wrażenie, że w trzeciej części trylogii karkonoskiej autor położył szczególny nacisk na anomalie związane z charakterystycznymi dla tego regionu Sudetów warunkami atmosferycznymi, które mieszczuchom mogą wydać się zjawiskami z pogranicza świata czarów. Jeśli by się troszkę bardziej nad tym zastanowić, w sumie nic dziwnego, że ludzie którzy przez dziesięciolecia odwiedzali zwane dawniej Olbrzymimi góry, wprowadzili na ich ścieżki postać Ducha Gór. Liczne legendy z nim związane ponownie znajdują swoje miejsce między kolejnymi scenami akcji powieści Gortycha.
A ta podzielona jest na kilka przestrzeni czasowych, które wymieszane niczym koktajl serwowane są czytelnikowi jako smaczna całość.
Na uwagę w „Schronisku, które spowijał mrok” zasługują także wyraziste postaci – w większości wykreowane jako interesujące jednostki z różnych powodów wrzucone w karkonoski świat. W ich „ulepieniu” na pewno pomogła szeroka wiedza, uzupełniona dobrym researchem wykonanym przez autora. Pochłaniając kolejne kartki doskonale odczuwamy to, że Gortych jest człowiekiem gór, a może bardziej człowiekiem Karkonoszy, i zna tu niemal każdy kamień.
Godnym odnotowania zabiegiem jest również próba dotarcia do wyobraźni czytelników-turystów. Wątek związany z GOPR-em, akapity dotyczące tragicznych, zimowych, górskich historii – mam nadzieję, że dołoży to cegiełkę to budowania świadomości przyszłych zdobywców karkonoskich szczytów.
Podczas recenzowanie pierwszego tomu trylogii Gortycha delikatnie narzekałem na brak intensywności w niektórych, wymagających tego scenach. Tym razem widzę w tym zakresie sporą poprawę, tam gdzie ma być wulgarnie, jest wulgarnie, tam gdzie musi być zmysłowo, również się to udaje.
Żeby jednak nie była to cukierkowa recenzja, dorzucę przysłowiową łyżkę dziegciu. Moim zdaniem osoby lubujące się w czytaniu kryminałów, mogą po dotarciu do ostatniej strony „Schroniska, które spowijał mrok” odczuwać pewien niedosyt.
Po pierwsze uważam, że część wątków została tym razem domknięta zbyt gwałtownie. Dodatkowych 40 stron pozwoliłoby czytelnikowi w bardziej płynny sposób rozstać się z bohaterami.
Po drugie, w najnowszej odsłonie „Schroniska…” trochę zabrakło mi zaskakujących zwrotów akcji, które są przecież nieodłącznym elementem wspomnianego powyżej gatunku. Owszem, fabuła jest angażująca, lecz również dość schematyczna. Podskórnie czuję, że miłośnikom zagmatwanych śledztw może wydać się ona zbyt prosta.
Nie zmienia to jednak faktu, że „Schronisko, które spowijał mrok” to obowiązkowa lektura dla wszystkich, którzy pokochali klimat książek Gortycha. Jestem pewien, że zachęci Was ona do zawitania w okolice Strzechy Akademickiej i zanurzenia się w atmosferę Karkonoszy (byle by nie w opisywanej w powieści ekstremalnej, zimowej formie). Choć w moim odczuciu tym razem pisarzowi pochodzącemu z Bolesławca nie udało się przeskoczyć niezwykle wysoko zawieszonej przez drugi tom trylogii karkonoskiej poprzeczki, recenzje czytelników dostępne w serwisie lubimyczytac.pl pokazują, że większość z nich nie podziela mojej opinii (i to w odbiorze różnego rodzaju dzieł jest wspaniałe!).
Zatem jedynym sposobem, abyście mogli przekonać się do czyjego spojrzenia jest Wam bliżej, jest sięgnięcie po „Schronisko, które spowijał mrok” i towarzyszenie Tomaszowi Wilczurowi w jego dochodzeniu, do czego Was serdecznie zachęcam.
PS W książce pojawia się wieża widokowa na Sołtysiej Górze, co jest niewątpliwie dodatkowym smaczkiem dla wszystkich wieżoholików.