Poziom trasy: wyzwanie
Miejscem startu dzisiejszej wirtualnej wycieczki jest miejscowość Olešnice v Orlických horách. Niewielkie miasteczko położone zaledwie 2 km od polskiej granicy to świetny punkt wypadowy, jeśli mamy marzenie dotarcia do wielu wież widokowych znajdujących się w tym regionie.
Pierwszą z nich jest konstrukcja na wzniesieniu Feistův kopec, i to właśnie tam kierujemy nasze pierwsze kroki z niewielkiego parkingu przy pętli autobusowej (poniżej lokalizacja miejsca, w którym zostawiliśmy samochód).
Jest 6:30. Słońce niedawno wstało, ale chyba się zawstydziło i nie zamierza na razie rozpieszczać nas swoimi promieniami. 🙂 Nie wzruszeni tym faktem podążamy na północny-zachód w stronę centrum miejscowości, gdzie swój początek ma zielony szlak prowadzący na Feistův kopec.
Jak wyraźnie wskazuje drogowskaz do pokonania z tego miejsca mamy zaledwie kilometr.
Początkowo zielonemu szlakowi towarzyszy żółty.
Po około dwustu metrach nasza trasa odbija jednak o 90 stopni w prawo. Oznaczenia są jednak bardzo dobre, więc wystarczy trzymać się zielonego koloru, aby z łatwością dotrzeć do naszego pierwszego celu.
W drodze na Feistův kopec mijamy mały ośrodek narciarski Hartman, który chyba niestety najlepsze lata ma już za sobą. Szkoda, bo na pewno działające wyciągi przyciągnęłyby do miasteczka większą liczbę turystów.
Po około 20 minutach pokonywania umiarkowanego podejścia meldujemy się pod niniejszą tablicą.
Wieża widokowa, jak to często bywa, znajduje się o dwa kroki od szczytu (no, może o trochę więcej ;)) – według kierunkowskazu 100m.
Trzeba przyznać, że z zewnątrz konstrukcja prezentuje się okazale.
Po naciśnięciu przycisku możemy przejść przez bramkę. Chyba, że liczba osób na wieży osiągnęła maksymalny limit 20.
Wchodzimy zatem do góry, co ciekawe przez bramkę kontrolną.
Widoki dziś nie powalają, ale liczyliśmy się z tym, że pogoda będzie w kratkę.
Przy sprzyjającej przejrzystości powietrza z wieży można dostrzec m. in. Góry Stołowe, Orlicę, pobliskie czeskie wzniesienia (np. Polomský kopec), a nawet Śnieżkę.
Więcej zdjęć i informacji o konstrukcji na szczycie Feistův kopec znajdziecie klikając TUTAJ.
Licząc, że za chwilę zza chmur wyjrzy jednak słońce, wracamy do centrum Olešnicy (tą samą trasą, którą wchodziliśmy na Feistův kopec).
Z małego, aczkolwiek urokliwego ryneczku obieramy kurs na nasz drugi cel – Orlicę (czes. Vrchmezí). Tym razem będziemy podążać za czerwonymi oznaczeniami.
Z centrum miejscowości kierujemy się w stronę parkingu, na którym zostawiliśmy auto.
Po drodze mijamy drogowskaz, oznajmiający że przed nami 4,5 km najtrudniejszego (przynajmniej w teorii) fragmentu dzisiejszej trasy.
Początkowo czerwony szlak prowadzi wzdłuż głównej drogi, którą jeżdżą samochody. Dzięki temu możemy rzucić okiem na budynki mieszczące się przy jezdni. A te prezentują się dość intrygująco – widać, że Czechom chce się dbać o swoje domostwa – nawet jeśli wyraża się to w symbolicznie artystyczny sposób.
Po około kilometrze (licząc od centrum) trasa odbija jednak dość ostro i niespodziewanie w prawo, prowadząc nas w otchłań przydrożnych pól.
Podążając pod górę przez dobrą chwilę musimy niestety korzystać z naszej intuicji – najbliższe 2 km nie rzucają nam koła ratunkowego w postaci jakichkolwiek oznaczeń…
Dla ułatwienia powiem tylko, że pokonując ten fragment powinniśmy mijać ambonkę myśliwską (po naszej prawej stronie) oraz chwilę później budynek mieszkalny (po naszej lewej stronie).
Chwilę po zostawieniu za sobą wspomnianego budynku, pojawia się również elektryczny pastuch, wzdłuż którego kontynuujemy marsz.
Za naszymi plecami w końcu zza chmur wygląda słońce, rozświetlające całkiem przyjemny widok.
Jest i kolejny drogowskaz. Chciałoby się rzec: nareszcie! Jak widzicie, w tym miejscu można na chwilę przycupnąć na ławeczce i nabrać sił do dalszego podchodzenia.
Definitywnie kończymy z polnymi przygodami, szlak bowiem zaczyna prowadzić teraz przez las. Na szczęście całe 2,5 km pozostałych do postawienia nogi na Orlicy jest bardzo dobrze oznakowanych.
Im wyżej wchodzimy, tym mocniej uderza w nas zimowy krajobraz. Na szczęście nie musimy przecierać trasy.
W końcu o godzinie 8:40 meldujemy się na najwyższym szczycie polskiej części Gór Orlickich. Wieża widokowa osnuta jest delikatną mgłą, co nie zwiastuje wyśmienitych widoków.
Szybko zauważam, że od czasu mojej ostatniej wizyty w tym miejscu sporo się zmieniło. Przede wszystkim pojawiła się tutaj pieczątka.
Na tarasie widokowym zainstalowano również plansze z opisanymi panoramami. Nie kojarzę również z wcześniejszych odwiedzin kamer, które zapewne teraz (przy normalnych warunkach pogodowych) badawczo przyglądają się turystom. Jak widać, nic nie stoi w miejscu.
Na tarasie widokowym, zgodnie z przewidywaniami, wita nas jedynie mgła. No cóż… przynajmniej możemy przeczytać, co kryje się za jej żelaznym uściskiem.
A akurat jeśli chodzi o panoramy, Orlica może być dla nas bardzo hojna. W słoneczny dzień dojrzymy z niej m. in. Sudety Środkowe, Masyw Śnieżnika, Rudawy Janowickie oraz Karkonosze. Może następnym razem…
Więcej zdjęć i informacji o wieży widokowej na Orlicy znajdziecie TUTAJ.
Na chwilę zatrzymujemy się jeszcze przy tabliczce z nazwą najwyższego szczytu Sudetów Środkowych oraz przy kamieniu upamiętniającym wizyty w tym miejscu trzech znamienitych ludzi (cesarza Józefa II , Quincy Adamsa – przyszłego prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz naszego kompozytorskiego mistrza Fryderyka Chopina), po czym ruszamy w dalszą drogę.
Po zejściu z wierzchołka zasięgamy informacji z powyższego znaku. Idziemy zatem w lewo. Przez około kilometr nadal będziemy trzymać się czerwonego szlaku.
Przy okazji możemy podziwiać idealnie przygotowaną trasę do narciarstwa biegowego.
Po kilometrze bardzo delikatnego zejścia przyszła kolej na pożegnanie się z czerwonym szlakiem.
Od teraz naszym towarzyszem będzie kolor żółty. Do Sedloňova (a więc następnego punktu do odhaczenia na mapie naszej wycieczki) mamy teraz 5 km.
W teorii najtrudniejszy fragment całego wypadu mamy już za sobą. Cieszy nas zatem fakt stopniowego spadku profilu trasy.
Niedługo po minięciu opisanego slajd wyżej skrętu przekonujemy się o nieprzewidywalności zimy. Chwilę wcześniej szliśmy po idealnie ubitym śniegu, teraz czekała na nas śnieżna pokrywa rodem z zasypanych białym puchem zim końcówki lat 90-tych. Przez ten fakt zejście do Sedloňova z potencjalnej bułki z masłem staje się małą drogą przez mękę.
Nie tracimy jednak pozytywnego nastawienia, bo w końcu nasza trasa miała być przygodą.
Nie zdziwcie się kiedy w pewnym momencie, dosłownie na chwilę żółty szlak połączy się z niebieskim.
Fuzja barw kojarząca się z ukraińską flagą nie trwa jednak długo. Przy rozdzieleniu się szlaków pozostajemy wierni żółci, choć do niebieskiego koloru jeszcze później powrócimy.
Budynki mieszkalne sugerują, że powoli wracamy do cywilizacji. Po kolejnym istotnym ostrym skręcie szlaku w lewo przez moment wędrujemy asfaltowym odcinkiem.
Przy drodze zauważamy tajemniczy bunkier, do którego postanawiamy zajrzeć.
Jak przeczytałem po powrocie do domu, w tym zakątku Czech znajdziemy całkiem sporo podobnych schronów bojowych, które wybudowano w latach 30-tych XX wieku dla potencjalnej obrony przed Rzeszą Niemiecką.
Bogatsi o dodatkową atrakcję wkraczamy na ostatnią część żółtego szlaku do Sedloňova. Znaki na drzewach prowadzą nas teraz skrajem lasu.
Małym wyzwaniem okazuje się pokonanie przecinającego marszrutę strumienia. Dla chcącego jednak, nic trudnego.
W końcu około 10:30 docieramy do małej miejscowości u podnóża Gór Orlickich. Choć widać, że Sedloňov nie jest metropolią, kilka akcentów wywołuje w nas bardzo pozytywne odczucia. Co ciekawe, tutejszy wyciąg, w przeciwieństwie do tego z Olešnicy, prężnie działa.
Pamiętacie jak pisałem, że wrócimy jeszcze do niebieskiego koloru szlaku? Właśnie z centrum Sedloňova ponownie zaczynamy podążać za znakami takiej barwy. Naszym najbliższym celem jest punkt “Pod Skutinou” (2,5 km drogi).
Po opuszczeniu okolic zabudowań, ścieżka wiedzie wzdłuż rzeki Dědina. Zawsze takie małe akcenty, jak np. szum wody, sprawiają że człowiekowi wędruje się nieco przyjemniej.
Niezbyt ostre podejście prowadzi nas na polankę, na której zaskakująco czeka na nas zaparkowany Citroen. Wsiadamy do niego i odjeżdżamy do pobliskiego baru na prawdziwe czeskie piwo… żartuję. 😀
Mijamy go, choć do dziś spędza mi sen z powiek przyczyna, dla której auto pojawiło się w tym miejscu. No cóż… gdyby nie zdjęcie moglibyśmy tłumaczyć się chociaż fatamorganą.
Myślę, że łatwo zauważyliście, jak różnorodna była do tej pory nasza droga.
A gdyby tak dodać do tego wędrówkę przez pola z widokiem na krówki… Proszę bardzo. 😉
Przy takich okolicznościach przyrody maszerujemy dobre 10 minut. Po tym czasie pojawia się wyczekiwany kierunkowskaz z napisem “Pod Skutinou”.
Tytułowa Skutina to oprócz nazwy szczytu mierzącego 733 m n.p.m., również określenie fortyfikacji, którą w sezonie turystycznym możemy zwiedzić z przewodnikiem. Co warte podkreślenia, częścią wizyty w tym pamiętającym lata 30. poprzedniego wieku miejscu jest wejście do podziemi. Dla fanów militarnych zagadnień, bez dwóch zdań może być to nie lada gratka.
Wróćmy jednak na szlak.
Przed nami kolejne delikatne podejście, które kończymy odpoczynkiem na ławeczkach przy maszcie telekomunikacyjnym.
Trud związany z wcześniejszym pokonywaniem zasp śnieżnych chyba zaczyna docierać do nas ze zdwojoną siłą, dlatego organizujemy małą przerwę na przekąszenie czegoś.
Chwilę po powrocie na szlak naszym oczom ukazuje się wspomniana wcześniej Skutina. Z ciekawości przyglądamy jej się z bliska.
Pod śniegiem kryje się droga (zapewne szutrowa), którą można dojechać do tej atrakcji kiedy biały puch się już roztopi.
W okolicy rozciągają się tzw. zęby smoka, wzdłuż których rozpoczynamy trochę mozolne schodzenie do końca zielonego szlaku.
Tabliczka z napisem “Pod Lužany” jest naszym kolejnym punktem kontrolnym (około 1 km od Skutiny).
Po jakimś czasie wzdłuż naszej trasy ponownie zaczynają wyrastać budynki. Mijamy też ładnie zachowany przydrożny krzyż.
Trochę zaskakuje nas, jak długie jest to zejście. Na szczęście, chwilę po przekroczeniu potoku Olešenka docieramy do asfaltowej drogi. Tutaj skręcamy w prawo, i po pokonaniu 400 metrów meldujemy się na krzyżówce szlaku zielonego z czerwonym, pod tablicą z nazwą “Zelenkův Mlýn”. Do trzeciej (planowej) wieży widokowej są z tego miejsca 2 km.
Oznakowanie czerwonego szlaku jest bardzo dobre. Dochodząc do wieży musimy pokonać zaledwie 100 metrów przewyższenia. Mimo tego po 6 godzinach marszu nawet tak delikatne podejście może dawać się we znaki.
Chwilę przed 13:00 meldujemy się przy mocno futurystycznej budowli na Šibeníku. Oficjalnie otwarta w 2021 roku wieża widokowa powstała w tym miejscu w skutek przekształcenia masztu dawnej farmy wiatrowej. Co ciekawe źródło zielonej energii, m. in. z powodu wytwarzania zbyt dużego hałasu, nigdy nie zostało uruchomione na stałe. Na szczęście włodarze miasta Nový Hrádek nie pozwolili, aby wybudowana infrastruktura całkowicie się zmarnowała. Dzięki temu możemy podziwiać przepiękne widoki wśród, których na szczególną uwagę zasługują panoramy Gór Kamiennych, Karkonoszy czy resortu Czarna Góra.
Więcej zdjęć i informacji o wieży widokowej na Šibeníku znajdziecie TUTAJ.
Warto jeszcze dodać, że przy wieży działa punkt informacyjny, w którym oprócz zasięgnięcia wiadomości o regionie i przybicia pieczątki, możemy także kupić np. magnesy czy dedykowane lokalne piwo.
Jako, że zdarza mi się od czasu do czasu zajechać do naszym sąsiadów, miałem przy sobie korony. Przez to nie jestem w stanie powiedzieć Wam, czy ewentualnie przyjmowane są tu także złotówki. Wydaje mi się to jednak mało prawdopodobne.
Po zakończonej wizycie na ostatniej dziś wieży, wracamy do skrzyżowania ze znakiem “Zelenkův Mlýn” – tą samą drogą, którą przyszliśmy na szczyt. Na odwiedzonym już wcześniej rozdrożu tym razem skręcamy w lewo, kontynuując marsz czerwonym szlakiem.
Przed nami ostatnie pięć kilometrów, które przebywamy asfaltem zapraszającym nas ponownie do Olešnicy. W tym momencie zdajemy sobie sprawę, że początkowe założenia, co do długości naszej trasy zostały brutalnie zweryfikowane. Według planu i informacji z mapy turystycznej mieliśmy zamknąć się w około 26 km. Ostatecznie skończyło się na niemal dokładnie 30. To tylko świetnie obrazuje, że w górach zawsze warto mieć pewien zapas (czasu, prowiantu itd.), bo przy dłuższej wędrówce nigdy do końca nie wiadomo co się wydarzy.
Przy samochodzie meldujemy się około 14:15. Cała trasa zajęła nam zatem prawie 8 godzin. Nasze tempo było bardzo konkretne (zegarek pokazał średnie wskazanie na poziomie 15:30/km – a dodam tylko, że miernik czasu nie był stopowany podczas zwiedzania wież, odpoczynków itd.). Weźcie więc to proszę pod uwagę planując powtórzenie naszego wypadu.
Zdecydowanie polecam również pokonywanie powyższej pętli latem. Po pierwsze unikniecie trudności związanych z chodzeniem przez zaśnieżone fragmenty szlaków, po drugie słońce będzie Waszym sprzymierzeńcem przez cały wypad – nie narazicie się na wracanie do ciemku.
Mam nadzieję, że choć część z Was dotrwała do niniejszego końca wpisu. Dziękuję za Wasz poświęcony czas. Koniecznie dajcie znać w komentarzach, jak oceniacie tę trasę.
Pozdrawiam, Olek!
świetny wpis nietypowego wejścia na Orlicę – dziękuję
Cieszę się, że wpis okazuje się inspiracją dla czyjejś wycieczki. Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego wypadu! 🙂