Głuszyckie “Kamyki” i piękna wędrówka na Ruprechticki Szpiczak

Dzisiejsza propozycja trasy pozwoli dotrzeć nam na szczyt, którego nazwa połamała niejeden polski język. Mowa o Ruprechtickým Špičáku – szczycie w Górach Kamiennych, gdzie odnajdziemy wieżę widokową wyglądającą trochę tak, jakby ktoś naprędce pozbierał cały złom z okolicy i sklecił go w jedną całość. * 🙂

*warto wiedzieć, że w polskim zapisie Ruprechticki Szpiczak nie wygląda już tak strasznie

Może i sama konstrukcja mieszcząca się na szczycie nie prezentuje się wybitnie, ale za to krajobrazy jakie możemy z niej podziwiać zadowolą każdego turystę-estetę.

poziom trasy :  spacerowa/wyzwanie

Zacznijmy jednak od początku, czyli od miejsca startu dzisiejszego wypadu.

Tym razem już na tym etapie wycieczki będzie wyjątkowo.

Samochód zostawiamy bowiem tuż obok głuszyckich “Kamyków”, czyli dawnego kamieniołomu melafiru, który potrafi zachwycić o każdej porze roku. *

*ważna informacja – nawigacja może prowadzić Was w stronę “Kamyków” w błędny sposób. W konsekwencji czego dotrzecie jedynie na szutrową drogę oddaloną ładny kawałek od miejsca startu.

Aby bez problemu dotrzeć nad dawny kamieniołom należy kierować się w stronę wiaduktu kolejowego w Głuszycy Górnej i zaraz po jego minięciu (jadąc od strony Wałbrzycha)/ i tuż przed jego minięciem (jadąc od strony Kłodzka) skręcić w ulicę Dworcową.

Warto wspomnieć jako ciekawostkę, że potencjał “Kamyków” dostrzegli m. in. ludzie mediów. To właśnie tu powstał np. teledysk do piosenki Viki Gabor, którą młoda piosenkarka wygrała później konkurs juniorskiej Eurowizji.

Jestem przekonany, że dzisiejsza trasa zachwyci Was co najmniej tak bardzo jak wspomniany utwór Europę. Dlatego nie zwlekając, startujemy.

Początek naszej wędrówki nie zostaje poprowadzony żadnym znakowanym szlakiem. Nie znaczy to bynajmniej, że będziemy przedzierać się przez chaszcze… Brak pomocniczych oznaczeń wymaga jednak od nas wzmożonej uwagi. Uwierzcie mi, że jest w tej okolicy sporo możliwości wyboru błędnej drogi.

Tak pierwsze minuty wędrówki prezentują się na mapie turystycznej.

Po zaparkowaniu auta, kierujemy się na drogę okrążającą “Kamyki” z lewej strony.

Po chwili znajdujemy się nad dawnym kamieniołomem, który pięknie prezentuje się w dole, po prawej.

My podążamy dalej w dokładnie w odwrotnym kierunku (w zasadzie prostopadle do zalewiska). Pod górę prowadzi bowiem wyraźna, choć nadal nieoznakowana ścieżka.

Chwilę po rozpoczęciu podchodzenia nabiera ona formę, którą osobiście określam mianem “wąwozu”. Poruszamy się teraz bowiem otoczeni przez “leśne ściany”. Ich wysokość nie jest może imponująca, niemniej jednak wrażenie z pokonywania tego fragmentu trasy jest interesujące.

Po około kilometrze docieramy do czterokierunkowej krzyżówki. Bardzo ważne jest, aby w tym miejscu skręcić w lewo i kontynuować wycieczkę podążając na południowy-zachód.

Pozwoli nam to na dojście do znakowanych szlaków, którymi będziemy przemieszczać się ze zdecydowanie większym spokojem ducha.

Tak prezentuje się miejsce, w którym nasza nieoznakowana ścieżka styka się w końcu ze szlakiem.

Wyznacznikiem tego, że jesteśmy we właściwym punkcie jest niniejszy słupek graniczny.

W zasięgu wzroku możecie jeszcze nie rejestrować malunków wyznaczających dalszą drogę. Jeśli jednak po dotarciu na skrzyżowanie skręcicie w prawo i przejdziecie kilkadziesiąt metrów, bez problemu odnajdziecie odpowiednie wskazania (będą to zielone lub niebieskie malunki). Od teraz nasz marsz przez długi czas przebiegać będzie wzdłuż polsko-czeskiej granicy.

Zielony i niebieski szlak biegną w swoim ścisłym sąsiedztwie. Początkowo nie ma zatem znaczenia, który kolor wybierzecie. Warto jednak wiedzieć, że w ujęciu całościowym profil niebieskiego szlaku jest nieco mniej wymagający.

Jeśli traficie w Góry Kamienne po kilku dniach nienajlepszej aury, na Waszej drodze z pewnością pojawią naprawdę spore kałuże.

Pierwsze minuty na znakowanej ścieżce mogą wydać się Wam bardzo łatwe. I w istocie tak jest.

Jednak po około 15 minutach trasa rzuca nam nie lada wyzwanie. Wyrasta przed nami ściana, prowadząca na górę o nazwie Słodna.

Przyspieszony puls na szczęście można unormować chwilę później, na zejściu ze szczytu. Przed nami bowiem kolejny spokojniejszy fragment wędrówki.

W kwietniu 2023 na szlaku dodatkowo można było spotkać takie niespodzianki…

W pewnym momencie (około 3,5 km od startu) niebieski szlak odbija znacząco w lewo. Proponuję w tym punkcie podążyć za jego wskazaniami.

Z pewnością będziecie wiedzieć, o którym miejscu mowa, bowiem ścieżka z oznaczeniami przez chwilę zacznie prowadzić zaskakująco mocno z górki.

Najbliższy odcinek różni się od otoczenia mijanego podczas większości dotychczasowej eskapady.

Przede wszystkim dlatego, że po dłuższej chwili wędrówki w zasadzie na otwartym terenie, teraz maszerujemy naprzód pośrodku gęstego bukowego lasu, który wydaje się trzymać nas w uścisku.

Miejsce to robi spektakularne wrażenie zwłaszcza późną jesienią, gdy doświadczamy kontrastu niemal nagich już drzew i dywanu z liści, który przyjemnie szeleści pod naszymi stopami.

Pokonując ten fragment trasy, z pewnością Waszą uwagę przykuje również zielona “oaza”. Można ją dostrzec daleko w dole, na lewo od naszej ścieżki. Wobec surowości otoczenia, bujnie zielony obszar prezentuje się naprawdę wyjątkowo.

Dalszych kilkanaście minut to wędrówka po bardzo przyjemnym leśnym terenie. Można się w niej zatracić.

Zwróćcie jednak szczególną uwagę na moment, kiedy przy niebieskim szlaku pojawi się drewniany stół z ławkami. Jeśli akurat będziecie zajęci rozmową, możecie niejako naturalnie pójść dalej prosto. Tymczasem nasza trasa skręca właśnie przy wspomnianym stole w prawo. Na pierwszy rzut oka można tego nie dostrzec i niepotrzebnie dodać to swojej wycieczki kilkaset metrów pokonanych w totalnie złym kierunku.

Im bardziej zbliżamy się do Ruprechtickiego Szpiczaka, tym więcej ostrych wejść i zejść (tak charakterystycznych dla Gór Kamiennych) rzuca nam los pod nogi. Część z nich dla osób ze słabszą kondycją może okazać się nie lada próbą sił. Nie warto jednak się denerwować, bo przecież w górach trzeba się troszkę zmęczyć.

Największy respekt wzbudzi u Was prawdopodobnie góra o nazwie Płoniec. Nagle wyrasta ona bowiem przed nami, chwilę po tym gdy ponownie do niebieskiego szlaku dołącza zielony. Chyba najlepiej zastosować tutaj “taktykę rowerową” – czyli odpowiedni rozpęd i próba dotarcia na szczyt, zanim utracimy wiarę w przyjemność poruszania się po górskich trasach. 🙂

Przy dobrej pogodzie, w nagrodę otrzymamy piękny widok, m. in. na Turzynę czy Jeleniec.

Dodatkowo, na osłodę dosłownie chwilkę później na horyzoncie pojawia się główny cel naszej wycieczki – wieża widokowa na Ruprechtickim Szpiczaku.

Nawet niezbyt wnikliwy obserwator szybko zda sobie sprawę, że przed nami jeszcze jedno podejście z gatunku tych piekielnie ciężkich. Dobra wiadomość jest jednak taka, że jego pokonanie pozwoli stanąć nam u stóp 30-metrowej wieży.

I jest – w zasięgu kilku metrów pojawia się metalowa konstrukcja, postawiona tu w 2002 roku.

U jej podnóża odnajdziecie zadaszoną przybudówkę, która może okazać się błogosławieństwem, jeśli akurat uciekacie przed deszczem.

Tędy również rozpoczynamy wchodzenie na samą wieżę.

Osoby z lękiem wysokości szybko zorientują się, że nie będą miały tu łatwo. Na taras widokowy prowadzą bowiem ażurowe schody – mówiąc wprost, widać wszystko co znajduje się w dole.

Warto jednak zmierzyć się ze swoim lękiem.

Przy sprzyjającej aurze widoki z konstrukcji na Ruprechtickim Szpiczaku są bowiem niesamowite. Dostrzeżemy stąd m.in. Góry Suche, Góry Sowie, Góry Bystrzyckie, Góry Stołowe, Ślężę czy nawet wrocławski Sky Tower.

Więcej zdjęć i informacji o samej wieży znajdziecie w TYM WPISIE.

Jeśli chodzi o powrót, możemy dotrzeć do auta po własnych śladach – tak jak zaproponowałem na początku niniejszego wpisu. Wiąże się to jednak z koniecznością ponownego pokonywania sinusoidalnych podejść i zejść.

Jeśli nie macie na to ochoty, inną, nieco dłuższą opcją jest zejście na Przełęcz Pod Szpiczakiem (też wymagające technicznie, ale krótkie) i podążenie za wskazaniami żółtego, łagodnego szlaku w stronę Łomnicy (w dużej części wzdłuż potoku Złota Woda), i dalej do Głuszycy. Ostatni fragment do parkingu pokonacie wtedy nieoznakowaną asfaltową drogą, którą na samym początku podjeżdżaliście pod “Kamyki”.

Decyzja należy do Was. Powyżej przestawiam kilka zdjęć właśnie z drogi powrotnej opcją numer dwa.

Mam nadzieję, że powyższy wpis będzie dla Was zachętą do przeżycia świetnej turystycznej przygody w Górach Kamiennych. Jeśli uznacie go za przydatny, proszę nie zapomnijcie udostępnić go swoim znajomym.

Do zobaczenia na szlaku!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *